o wojnie inaczej - Historia Polski

 Statystyki
Historia
wg Stefana Jerzego Siudalskiego
Przejdź do treści

o wojnie inaczej

II Wojna Światowa

O wojnie inaczej..

Gdy dzieci prosiły mnie abym narysował wojnę rysowałem szeregi krzyży - krzyży na grobach.

Wujek - to przecież nie jest wojna tylko cmentarz - komentowały dzieci.

Wojna to przede wszystkim tysiące, setki tysięcy grobów po poległych, zamordowanych czy zmarłych podczas wojny ludziach - odpowiadałem. To jest prawdziwe oblicze wojny.
Gorzej bo skutki wojny dotykają wielu pokoleń którym przyszło żyć po wojnie - a jak uczy historia - niestety przed następną wojną.
Na tej stronie będę umieszczał wszystko to co pokaże jeszcze inne niż przedstawiane na co dzień w mediach oblicza wojny.
Będę więc tu historie o tych co wzbogacali się na wojnie, o tych których uznano za zbroniarzy a zdarzały im się całkiem ludzkie odruchy, o tych o których zapomniano i o tych co dla nich wojna się nie skończyła.



Fragmenty wspomnień więźnia Auschwitz
Adam Jóźwik „Wspomnienia” Unitas Siedlce 2010
Rudolf Hoss
Kierujący pracami ogrodnik, również będący więźniem, zaangażował mnie kiedyś do pracy przy domu Hossa. Dom i budynek gospodarczy rodziny Hoss odgrodzony był od ogrodu i sadu niskim około l metra płotkiem. Za płotem znajdowała się elegancka buda, a przy niej uwiązany ładny duży wilk. Wątpliwe, czy ten pies był niemcem, bo bardzo dobrze patrzyło mu z oczu i chyba nie umiał szczekać. Bardzo lubię zwierzęta, więc gdy tak z cicha mówiłem do niego, on patrzył i słuchał, ale czy mnie rozumiał, nie wiem, mówiłem po polsku. Kiedyś pracowałem w pobliżu, gdy kobieta, pewnie służąca, wyniosła duży garnek z jedzeniem dla psa, postawiła go przy płocie i odeszła do domu. Podszedłem bliżej płotka. Pies dobrotliwie patrzył na mnie. Błyskawicznie przyszła mi do głowy myśl. Niedużym kamieniem odbiłem na dole dwie sztachetki, rozsunąłem jedną w lewo, drugą w prawo i kawałkiem gałęzi, która leżała na całej ster gałęzi z obcinanych drzewek, przyciągnąłem gar. Ręką opróżniałem jego zawartość. Smakowało mi to jedzenie. Pies z zainteresowaniem patrzył na mnie i nie reagował. Pewnie rozumiał, że ja jestem bardziej głodny niż on. Szybko wsunąłem pusty garnek, sztachety przycisnąłem z powrotem do rygla i odstąpiłem 2-3 kroki od płotu. Zza budynku gospodarczego wyszedł Lagerkommandant Rudolf Hoss i poszedł do domu. Ze strachu stałem jak w ziemię wryty. Nie mogłem zrobić kroku. Przyszło mi do głowy, że Hoss to wszystko widział i nie chciał mnie przestraszyć. Za chwilę wyszła z domu ta sama kobieta i zabrała pusty garnek. Po chwili przyniosła garnek z jedzeniem dla psa, ale tym razem postawiła go dalej od płotu. Spod fartucha wyjęła zawiniątko w papierze i rzuciła w moją stronę• Były w nim kanapki, chleb z kiełbasą posmarowany margaryną, chyba 4 sztuki. Od tamtej pory nigdy nie bałem się komendanta Hossa. Jak byliśmy blisko siebie i trzeba było przed nim zdjąć nakrycie głowy, to nigdy nie robiłem tego ze strachu, lecz z uszanowania za jego ludzką postawę. Kiedy wieszali Hossa w Auschwitz z tyłu krematorium, blisko jego ogrodu, powiedziałem: "Człowiek ten nie powinien zginąć tak haniebną śmiercią".
Str.67-69
Adam Jóźwik „Wspomnienia” Unitas Siedlce 2010
Mengele
Poczułem, że widmo śmierci oddaliło się ode mnie zupełnie. Zacząłem żyć i myślałem o życiu, a nie o śmierci. Do roboty nie chodziliśmy. Czasami brano nas tylko do wywożenia śniegu z podwórza. Kilka razy ładowałem do skrzyń ciała rozstrzelanych przy naszym bloku. Poznałem wtedy zwyrodniałego mordercę, zbrodnia o nazwisku Mitas, więźnia łagru, Ślązaka. (Wspomnę o nim w dalszej części opowiadania.) Czas mijał, a my nie wyjeżdżaliśmy do Linz.
Po 20 marca zrobiła się już wiosna i nareszcie przyszedł czas wyjazdu do Linz. Ze 160 chłopaków, wybranych po Bożym Narodzeniu, przy życiu pozostało 104 (choć nic nie robiliśmy). Stanęliśmy przed komisją lekarską. Lagerarzt (lekarz łagrowy) Josef Mengele odrzucił ośmiu, w tym mnie. Byliśmy za bardzo wycieńczeni. Całą zimę karmiono nas gorzej aniżeli resztę łagru. Zwróciłem się do Mengele z prośbą, aby przepuścił mnie do transportu. Dość miałem Auschwitz. Ten starszy już lekarz popatrzył na mnie, pokiwał głową i ci wypowiedział dwa słowa: "Junge, Junge" (chłopcze, chłopcze). Zrozumiałem wszystko. Skłoniłem głowę i odszedłem. Dobrano 64 więźniów z łagru i 160 osób pojechało do Linz.
Na drugi dzień poszedłem do pracy w żwirowni i znów dzień minął szczęśliwie, bez żadnego bicia. Byłem wycieńczony, słaby, ale ogólnie zdrowy. Nazajutrz pod południowego apelu Schreiber blokowy wyczytał mój numer i powiedział, że mam już nie iść do pracy, bo jestem zwolniony z karnej kompanii i wracam do …. Str. 74
Edie w Auschwitz
Opowiadała także historię o tym, jak jej siostra umierała z głodu. Edie wdrapała się na mur, przedostała na drugą stronę i wślizgnęła do ogródka strażników, aby tam poszukać jedzenia. Zanim cokolwiek znalazła, zauważył ją strażnik. Strażnicy mieli ścisłe rozkazy strzelania bez uprzedzenia do każdego który opuścił dziedziniec, jednak udało się jej nietkniętej wrócić na drugą stronę muru. Następnego dnia podczas apelu strażnik, który ją widział, lecz nie rozpoznał, nakazał, by osoba, która próbowała ukraść strażnikom jedzenie wystąpiła z szeregu. Edie wiedziała, że wystąpienie może ją kosztować życie ale wiedziała również, że jeśli tego nie zrobi, ktoś inny może zostać ukarany za jej postępek. Odważnie więc wystąpiła do przodu i przyznała się. Strażnik zbliżył się do niej powoli i powiedział: Musiałaś być bardzo głodna, żeby poważyć się na coś takiego. Masz, weź to”. Podał jej duży kawałek chleba........
Fragment z książki "Paradoks czasu"

============================================================================


Oprawcy i ofiara
Fragmenty  rozmowy
Piotra Pawlina
z Eugeniuszem  Niedojadło pt "Bilans życia"

Nie pamiętam osobistych krzywd doznanych przed aresztowaniem. Natomiast moje aresztowanie nastąpiło jak dowiedziałem się w czasie przesłuchań na skutek denuncjacji mojego kolegi szkolnego Kazimierza K. Był on ode mnie nieco starszy. Pomimo, że pochodził z ubogiej rodziny, lubił towarzystwo kobiet i wesołe życie kawiarniane. Życie takie jednak kosztowało. Ponieważ w czasie okupacji nie pracował, a przesiadywał stale w kawiarniach, koledzy z konspiracji zaczęli go unikać i podejrzewać o kontakt z gestapo. Nasze podejrzenia sprawdziły się, ale niestety za późno, bo większość z naszej grupy znalazła się w więzieniu. Tyle tylko, że udało nam się wysłać z więzienia gryps do zaufanych kolegów z ostrzeżeniem, przed tym konfidentem. Po wywiezieniu nas do obozu, K. K. wysługiwał się jeszcze gestapo przez blisko trzy lata.
Spotkałem się z nim w obozie w jesieni 1943 roku. Byłem wówczas pielęgniarzem na bloku 20, a on przebywał tam jako chory. Wystarczyło mi wówczas zawiadomić kolegów z konspiracji obozowej, z kim mają do czynienia i los jego był przesądzony. Nie zrobiłem jednak tego
taka już moja natura. Szukałem dla niego usprawiedliwienia właśnie w środowisku, w którym się wychował. Traktowałem go jednak jak powietrze, a kiedy zwrócił się do mnie, aby w imię koleżeństwa z lat szkolnych «zorganizować» mu coś do jedzenia, zapytałem, czy zdaje sobie sprawę, że z jego powodu ja i dwóch jego kolegów już trzeci rok męczymy się w obozie, a dwie pozostałe jego ofiary straciły tutaj życie. Wtedy zaczął mnie przepraszać i tłumaczyć się, że nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie skutki może spowodować to doniesienie, a kiedy się dowiedział, było już za późno. Był zmuszony do ciągłych donosów, a gdy przestał denuncjować, został aresztowany i po kilkumiesięcznym pobycie w więzieniu wysłany do obozu. Żal mi się go zrobiło. Powiedziałem mu tylko: „Dziękuj Bogu, że nie jestem mściwy i że Ci nie będę szkodził, ale pomocy ode mnie nie żądaj.” Nie interesowałem się jego losem i nie spotkałem go więcej. Po wyzwoleniu słyszałem o nim dwie wersje: jedną, że zginął w Dorze, drugą, że przeżył obóz i zamieszkał w USA, zerwawszy całkowicie kontakt z krajem.
===
Z obozowych prześladowców na pierwsze miejsce wysuwa się SS-hauptscharführer Gerhard Palitzsch. Z jego metodami «wychowawczymi» zapoznałem się już w drugim dniu mego pobytu w obozie. Pod jego nadzorem uprawialiśmy w czasie pobytu na kwarantannie osławiony «sport». Palitzsch chodził w tym czasie pomiędzy więźniami z potężnym drągiem, w którym tkwiły resztki gwoździ, i rozdzielał tym drągiem na prawo i lewo razy. Szczególnie znęcał się nad tymi, którzy w czasie rozkazu „Biegiem marsz, marsz!” pozostawali w tyle. Patrząc na jego sadystyczne wyczyny, tak go znienawidziłem, że nie wyobrażałem sobie, że ta złość mnie kiedykolwiek opuści. Po kilku miesiącach okazało się, że te jego wyczyny z okresu kwarantanny były dziecinną igraszką w porównaniu do popełnionych przez niego w sposób jawny zbrodni. On to własnoręcznie mordował na dziedzińcu bloku 13 (później oznaczonego numerem 11) strzałem w tył głowy dziesiątki, a może i setki więźniów. Często widziałem go wychodzącego z bloku 11 w okrwawionych butach, a wkrótce po jego wyjściu z bramy tego bloku wyjeżdżała «rollwaga» wypełniona skrwawionymi zwłokami. Patrzyłem w jego sadystyczną twarz, jak asystował z zadowoleniem i ze stoickim spokojem przy egzekucjach, w czasie których wieszano więźniów oświęcimskich. Przysięgałem mu wówczas zemstę.
Wydawało mi się, że nienawiść do niego z upływem czasu będzie narastała, a w najgorszym razie pozostanie bez zmiany. Tak się złożyło, że w jesieni 1943 roku, a więc w ponad trzy lata od bezpośredniego zetknięcia się z nim, przyszło mi znaleźć się w Brnie z dwustupięćdziesięcioosobową grupą więźniów oświęcimskich wysłanych tam do robót wykończeniowych przy budowanej Technicznej Akademii SS i Policji. Naszym kommandoführerem został właśnie osławiony Gerhard Palitzsch, ale już nie ten groźny raportführer
morderca wielu setek ludzi lecz skompromitowany wobec władz SS człowiek posądzony o Rassenschande i podejrzany o współudział w zarabianiu na własną rękę zrabowanego więźniom mienia. W roku 1942 Palitzschowi zmarła na tyfus żona. Według wypowiedzi kolegów, którzy mieli z nim bezpośrednią styczność, żonę swoją Palitzsch bezgranicznie kochał, podobnie jak dwoje dzieci, z którymi obok żony zamieszkiwał na terenie przyobozowym. Jak głosi fama, do śmierci jego żony przyczynili się koledzy z obozowego ruchu oporu. Wyhodowana na 20 bloku wesz tyfusowa przeniesiona na odzież Palitzscha zaraziła nie jego, lecz najbliższą i może najdroższą mu osobę. Jeżeli wersja ta byłaby prawdziwa, lepszej zemsty nie można sobie wyobrazić. Po śmierci żony Palitzsch stał się zupełnie innym człowiekiem. Przestał już mordować, stracił znacznie na gorliwości, a jeśli wykonywał jeszcze egzekucje, to już bez tego dawnego sadyzmu, lecz automatycznie, tak jak rzeźnik wykonuje swój zawód.
====
Bruno Brodniewicz, który znał dosyć dobrze język polski, był wyjątkowym sadystą i okrutnikiem, szczególnie w pierwszym okresie pobytu w obozie. To organizator osławionego «sportu» na kwarantannie w czerwcu 1940 roku, bezlitosny wykonawca kar chłosty i innych kar. Za jego inicjatywą Ernst Krankemann znęcał się nad Żydami i kapłanami katolickimi, pracując cały dzień przy walcu drogowym, który ciągnęli więźniowie, ubijając drogi. Wykonywał we własnym zakresie inne szykany. Za niezdjęcie przed nim czapki, bił do nieprzytomności, a potem jako dodatkową karę stosował godzinny przysiad z taboretem nad głową. Szczycił się niezwykle silnym uderzeniem otwartą dłonią w okolice ucha. Po takim uderzeniu więzień musiał upaść. Wpadł za kradzież złota. Zakończył swoją «karierę» z końcem 1942 roku zamieszany
chyba prowokacyjnie w ucieczkę kilku więźniów. Przebywał jakiś czas w karnej kompanii.
Spotkałem go ponownie w 1944 roku na Bunie, jako szeregowego więźnia zatrudnionego w Bekleidungskammer. Już samo pozbawienie go władzy było dla tego prymitywnego kryminalisty poważną karą. Nie był już taki ważny jak poprzednio, a ponieważ widział zbliżające się w sposób nieunikniony zakończenie triumfu III Rzeszy, coraz częściej przyznawał się do polskiego pochodzenia, mówił prawie wyłącznie po polsku i starał zaprzyjaźnić z tymi Polakami, którzy przyjechali do obozu po roku 1942, bo pozostali za dobrze go znali i
nie mogąc mu szkodzić wyraźnie go lekceważyli, ostrzegając przed nim młodszych stażem obozowych kolegów, przypominając jego zbrodniczą działalność do końca 1942 roku. Jego działalność została pomszczona. W kwietniu 1945 roku został on zlinczowany przez więźniów w obozie Bergen-Belsen.
Pamiętam tylko jeden raz, kiedy zobaczyłem inne oblicze tego sadysty. Było to w wieczór wigilijny. Jest taka legenda, że w wieczór wigilijny nawet bydlęta mówią ludzkim głosem. I tak się właśnie stało. Kiedy śpiewaliśmy kolędy, Brodniewicz przyszedł do nas na kontrolę. Chciał sprawdzić, co się dzieje, bo nie wolno było po apelu takich imprez urządzać. I wtedy to «bydlę» przemówiło do nas ludzkim językiem. Przyszedł i dość nieoczekiwanie powiedział po polsku: „Róbta, dalej śpiewajta”. Chciał, żebyśmy mu zaśpiewali jeszcze kilka polskich piosenek ludowych i tym razem skończyło się tylko na strachu.
===

Leon Wieczorek był podobnie jak Bruno Brodniewicz wyjątkowym sadystą. Nie miał względów na nikogo. Bił i katował do nieprzytomności. Wymyślał różne szykany. Był autorem wielu wyszukanych tortur. Jego dziełem i pomysłem było wlewanie przy pomocy węża gumowego wody do ust więźniów w blokowych Waschraumach. W roku 1941 został lagerältesterem obozu Birkenau. Tam również się popisywał biciem, katowaniem, torturami i uśmiercaniem. Pamiętam, jak w roku 1941 w lecie przyniesiono do obozu więźnia postrzelonego w czasie nieudanej ucieczki. Wieczorek był jednym z tych, którzy butami łamali mu żebra, tańcząc po klatce piersiowej rannego. Najbardziej jednak znienawidziłem go za to, że temu rannemu nieszczęśnikowi położył na grdyce styl od łopaty, huśtał się na nim i pluł mu tak długo w twarz, huśtając się, aż ten ducha wyzionął. Nienawiść doszła do tego stopnia, że koledzy nie mogąc go inaczej wykończyć podrzucili mu wszę tyfusową. Dostał się na Krankenbaum i to nie na blok 20 zakaźny, lecz na salę dla uprzywilejowanych na bloku 28. Pomimo stałej opieki ze strony lekarzy SS i pomimo gróźb pod adresem polskich lekarzy i pielęgniarzy, tyfusu nie przetrzymał. W przejściu do wieczności dopomogli mu koledzy lekarze i pflegerzy z obozowego ruchu oporu, przy czym ta «pomoc» była tak dyskretna, że przeprowadzone przez SS dochodzenie nie mogło nic nikomu udowodnić.

Wróć do spisu treści